Codziennie zamykam dzień robiąc bilans zysków i strat. Uprawiam domową buchalterię. W rubryczce rozchodów odznaczam: ile kuchnia wydała posiłków, ile poszło do brzucha, ile z talerza zawinął kot, co wtarte w dywan, a co kołtuni włosy? Dodaję do tego ilość rozsypanych klocków, zastanawiam się, w ile w nich wdepnę gołą stopą, jak zaatakują nocą, próbuję dojść, ile części puzzli i kredek przepadło za łóżkiem, zachodzę w głowę, jak to się stało, że kosz prania znów taki pełny.
W notesik dzisiejszych spraw, a jutrzejszych wspomnień wpisuję to, co nieproszone przychodzi, to co niezapowiedzianie dostaję, i niechże zostanie, niechże to trwa.
A to płacz, a potem szloch, a potem guganie, śmiechanie, śpiewanie, pokrzykiwanie, nawoływanie, kolejne wciąż bardzo pierwsze słowa.
Rozrywają. Szarpią i drą.
Jeden za rękę, drugi za szyję. Jeden uczepiony piersi, drugi nogi. Domagają się i upraszają wyłączności, uważności, ukochania.
Rozchwytywana. Przechwytywana. Z rąk do rąk. Porywana od małych spraw do jeszcze mniejszych. Najważniejsza.
Niechże to trwa.
153 – 22 – 5